Tym wpisem chciałbym zacząć coś nowego. Główny cel: tworzyć na bieżąco. Najprościej byłoby jednak ukryć się za jakimś pseudonimem. Mówią, że w sieci nigdy nie jesteśmy anonimowi. Znacznie prościej jest nie podawać nazwiska.

To nazwisko, całe szczęście nic nie znaczy. Gdyby Maryla Rodowicz napisała kilka zdań, z pewnością powstałoby jakieś tam zamieszanie. Ja liczę na to, że wciąż pozostanę jednak w jakimś sensie po prostu kolejnym typkiem, który coś tam sobie pisze. Blisko połowa nastolatków pragnie prowadzić swój kanał w mediach społecznościowych. To gigantyczna konkurencja i mimo różnicy wieku nigdy nie można jej lekceważyć. Traktuję jednak ten fakt, czy tę modę, jako szansę na znalezienie niszy i ciszy. Podczas gdy wszyscy będą wyszukiwać obrazków, to miejsce stanie się w pewnym sensie bezpieczne. Tu rzadko ktoś wpadnie, więc być może nabiorę odwagi. Powstanie relacja: barman i ten jeden ostatni gość.

Boję się komentarzy.

Każdy mówi, że nie wolno przejmować się zdaniem innych. Sądząc po tym, co nawrzucane jest do różnego rodzaju Facebooków, śmiało można założyć, że większość osób mocno wzięła sobie tę radę do serca. To dobrze. Nie ma czasu na bycie skrępowanym.

Z drugiej strony, tu nie chodzi o zdjęcie z wakacji, na którym widać, że jesteśmy zalani w trupa i trochę pofolgowaliśmy sobie z jedzeniem. Tworząc kiepską treść w Internecie, staję się nie do wybronienia jako autor. Lepiej byłoby więc nie pisać nic i liczyć na cud. Książka będzie sprzedawać się sama, a ja będę mieszkał w uroczym domku na odludziu, sporadycznie odwiedzając miasto do bólu niewygodnym jeepem. To są jednak dwie różne sprawy!

Książka przynależy do kartonów na strychu, gdzie nic jej nie grozi. Blog dzieje się teraz, jest stale widoczny. Muszę nauczyć się funkcjonować w tej formie, jest to dla mnie środowisko nowe i z góry przepraszam za wszystkie porażki.