Chętnie zacząłbym od tego, że wiele osób regularnie zadaje mi pytania zawarte w temacie niniejszego wpisu, jednak będąc szczerym w próżni, nikt tu nie zagląda. Taki stan rzeczy, ma bez wątpienia sporo zalet. Przede wszystkim mogę niczego nie napisać przez niespełna rok. Mogę również bez oporu uznać tego Bloga za bezpieczną formę zapisu bieżących przemyśleń.

Czy będę znanym pisarzem?

Najbardziej popularnym przykładem spełnionej pisarki jest J. K. Rowling. To nazwisko bywa poniewierane dość często, zazwyczaj w różnego rodzaju poradnikach i w bólach zrodzonych wynurzeniach rzekomo spełnionych pisarzy. Odpowiedź jest prosta: nie, nigdy nie będziesz J.K. Rowling! Po prostu o tym zapomnij. Harry Potter jest dla dzieci, Władca Pierścieni dla starszych i… nisza zniknęła. Koniec.

Myślisz – no dobrze, smutny marudo, ale co w takim razie ze Stephenem Kingiem? Taki genialny pisarz, początkowo odrzucony, następnie okryty światową sławą. Jest to kolejna zgrana karta artykułów, pisanych przez ludzi, dla których nie istniejesz. Oni zresztą najczęściej również nie istnieją. Więc – przykro mi, lecz w tym niedużym świecie nigdy nie będziesz Królem. Winda, o której marzysz, nie startuje od zera. Serio, serio.

Przede wszystkim Twoje nazwisko musi coś znaczyć, wybrzmiewać sporadycznie w barach i osiedlowych kuchniach. Możesz nawet być typowym śmieszkiem z Internetu lub popularnym sportowcem, ale wtedy ktoś faktycznie będzie zainteresowany tym, co masz do powiedzenia.

Mówią, że nie należy oceniać książki po okładce – to, w mojej ocenie nie najlepsza rada, szczególnie dla początkującego pisarza. Okładka, bez zdefiniowanego wyżej nazwiska, jest Twoim jedynym orężem. Postaw na bogatą kolorystykę, kontrast, krzyk i nagość, wzorem z kalendarza u wulkanizatora. Być może doradzą Ci również, że najlepiej, aby książka była gruba. Klient, nie mylić z czytelnikiem, lubi dostać więcej, za mniej. Poza tym, jeśli taki klocek stanie gdzieś na półce, to sam się obroni. Nie bój, że braknie Ci treści – rozciągniesz ją, jak kupkę na szkiełku w sanepidzie.

Jak wydać swoją książkę?

Zawsze masz dwie drogi. Skorzystasz z drugiej. Pierwsza (opisuję ją wyłącznie z grzeczności) polega na tym, że nareszcie kończysz swoją ukochaną powieść i radośnie rozsyłasz ją po wydawnictwach. Kilka z nich zaprasza Cię na rozmowę, na chłodno wybierasz najkorzystniejszą ofertę. Jesteś pisarzem, od tej pory wszyscy mogą Cię pocałować w…

Druga droga jest trudniejsza, bo nieco wstydliwa, wymaga też przemilczenia w towarzystwie pewnych spraw. Polega ona bowiem na tym, że (za przeproszeniem!) sam wydajesz książkę, za własne pieniądze. Czar pryska, nikt Cię nie chce. Biurko ze skórzanym fotelem musi poczekać, jutro wracasz do znienawidzonej roboty w fabryce guzików. Zapytasz, sam siebie: czyli, że mojej książki w ogóle nie będzie!? No, będzie, jak sobie na nią zarobisz. To zwykły biznes jest. Naprawdę musisz się komuś opłacać.

księgarnia

Ile kosztuje wydanie książki?

Wydawnictwa książkowe są różne. Niektóre oficjalnie nastawione wyłącznie na zysk, inne zachowały jakimś cudem resztki magii, której istnienia tak bardzo oczekiwałeś. Jak masz szczęście, to trafisz dobrze i zafundujesz sobie odrobinę satysfakcji. Ostatecznie, tam pracują ludzie, też jedzą i chcą mieć samochody. Banalne, znów dowiesz się, że koniec końców zawsze chodzi o pieniądze.

Ile w związku z tym zapłacę za wydanie książki? Zazwyczaj kwota waha się w granicach od kilku, do kilkunastu tysięcy złotych. Jednoznaczna odpowiedź na to pytanie jednak nie istnieje, wycena skrywa w sobie bowiem całkiem sporo zmiennych, jak chociażby ostateczna ilość stron, czy sposób ich zadruku. Prawidłowe wydanie książki, to tak naprawdę szereg usług, koniecznych do wykonania przez kilkoro fachowców: profesjonalna korekta tekstu, skład i projekty graficzne. Nawet ta, już całkiem przyziemna cena papieru w hurcie, wpływa w sposób znaczący na ostateczną kwotę do zapłacenia.

Czy warto wydać książkę?

Tak, jeśli masz problemy z głową. Osobiście należę do pokolenia ludzi, którzy księgarnie kojarzą z ekskluzywnymi salonami, zlokalizowanymi w ścisłych centrach miast. Mam tu na myśli późną jesień, starówkę ukochanego miasta, żółte światło zwykłej żarówki, które nawet z oddali zapewniało wrażenie fizycznie odczuwalnej ciepłoty. Ludzie w spokoju wygrzebywali coś dla siebie, do wanny lub zawczasu szukali prezentu na Święta. Moim marzeniem było wylądować w takich miejscach, być od czasu do czasu wziętym z półki. Internet, za naszą namową zabił ten klimat. Okładkę stanowi już w zasadzie tylko płaski obrazek, książkę dotkniesz, jeśli odbierzesz ją z paczkomatu. Tu nie chodzi o dziadowską próbę wywołania nostalgii, lecz o stawianie sobie realnych celów. Jeśli ucieszy Cię, że dotrzesz do czytelnika, na zasadzie butelki bezpowrotnie rzuconej w morze, to próbuj. Pisanie do szuflady jest dla tchórzy.